Europejska stolica kultury z płonącą kukłą Żyda w tle – list z Marsylii

W 2013 Marsylia stała się Europejską Stolicą Kultury – ku zdumieniu i niezadowoleniu innych francuskich miast, ale za to ku uciesze pośredników i spekulantów w obrocie nieruchomościami. Drugie co do wielkości miasto po Paryżu, pierwsze jeśli chodzi o nierówności i podziały społeczne, przodujące pod względem biedy i bezrobocia dochodzącym nawet do 40%, zbudowało swą tożsamość na zgodnym współżyciu wielu kultur, ras i religii.

Tętnem życia od wieków byli tu imigranci. Ormianie, uciekający przed tureckim holokaustem, Włosi przed faszyzmem i biedą, Żydzi z Afryki Północnej, pieds-noirs czyli repatrianci z Algierii, a także Tunezji i Maroka. To największy we Francji port, piąty w Europie, miejsce przejścia, przesiadki, migracji przypadkowej lub docelowej. Brama Orientu.

Idąc za trendem ogólnoeuropejskim, już kilka lat wcześniej miasto rozpoczęło kreowanie nowej przestrzeni miejskiej – miało błyszczeć, oszałamiać i przyciągać inwestorów.

Ceną stało się systematyczne usuwanie mieszkańców średniozamożnych i ubogich na dalekie przedmieścia: blokowiskowe getta, cités, te same, które politycy podarowali niegdyś w prezencie społeczeństwu, aby lokować w nich tanią siłę roboczą i biednych imigrantów. Dziś dobrze, że są daleko, poza zasięgiem turysty ze Starego Portu, poza okiem marketingowego wizjera. Dziś są po to, by zamieść pod dywan desperację, bezrobocie i nierówności socjalne.

Marseille-Provence 2013 czyli Europejska Stolica Kultury

Wraz z innymi inwestycjami, mającymi na celu transformację centrum i stworzenie z niego pocztówki dla turystów, wydarzenie Marseille-Provence 2013 czyli Europejska Stolica Kultury MP 2013, przybiło pieczęć na procesie systematycznego wysiedlania ludzi z centrum i rozbiciu autentycznego charakteru tego miejsca.

Ale nie tylko. Organizatorzy MP2013 zadziwili arogancją i pogardą wobec mieszkańców, potencjalnych uczestników tej wielkiej uczty, usuwając na bok lokalnych twórców i małe stowarzyszenia, stosując politykę decyzji wygodnych i przede wszystkim – opłacalnych. Jednak nie dla każdego. Opłacalnych dla urzędników, którzy kulturę widzą jako narzędzie i środek promocji, głównie w celu zwiększenia sprzedaży. Kultura dla każdego? W jakiej formie?

MP2013 nie pozostawiło przed nikim wyboru: albo w to wchodzisz i stajesz się częścią widowiska, albo milkniesz i zostajesz w domu.

Oczywiście były oferty na granty, otwarte panele dyskusyjne, dużo szumu i rozbudzonych nadziei. Wszystko zgodnie z wytycznymi. Ładnie i nowocześnie oprawiona puszka Pandory, na której błyszczał label i hasło bliskie sercu: Kultura.

Jednak jak się szybko okazało, uczestnictwo oddolnych organizacji i stowarzyszeń miało być pozorne: dla uspokojenia każdy dostał swojego lizaka, a torty pozostały w lodówce.

Widoczny był brak szerokiego uczestnictwa w podejmowaniu zasadniczych decyzji, brak wspólnego planowania i myślenia o kulturze jako wartości, a nie produkcie eksportowym. Brak jakichkolwiek perspektyw i myślenia wspólnotowego i lokalnego. Projekt «Efemeryczne ogrody», który najwidoczniej miał być pokazówką współpracy z lokalnymi aktywistami (na co dzień pracującymi w wolontariacie), zakończył się wycofaniem tych ostatnich – łącznie dziewięć stowarzyszeń – ponieważ nie mogli oni w rzeczywistości zadecydować o czymkolwiek. Nie chcieli przyłożyć ręki do stworzenia tymczasowego ogrodu sztuki za 420 tysięcy euro, który po roku 2013 miał zniknąć.

Takich skandali było sporo. Ale problem tkwił głównie w pominięciu mieszkańców, którzy są niewidoczni, bo pracują w oddolnych organizacjach i ruchach miejskich – za darmo, z pasji, potrzeby działania. Oni w 2013 dla miasta przestali istnieć.

Było pięknie i hucznie, jak na weselu u biednej kuzynki, której rodzice zapożyczyli się na kilka lat, aby stół tego wieczoru był zastawiony, a wódka w skrzynkach zapewniała spokój i rozwiała wszelkie wątpliwości. Wesele skończyło się wspomnieniami, kredytem do spłacenia, samozadowoleniem lub kacem u niektórych, a pod stołem zostało kilka pustych butelek. Dla kogo i po co była ta impreza?

Na targu spekuluje się twoją przyszłością

Natykam się na artykuł w Gazecie Wyborczej o Marsylii (31/10/2015, Tramwajem po Marsylii), o tym, jak tu pięknie i gładko, jak tramwaje mkną po szynach, nie niebieskie, lecz białe, czyste, nieskażone, jak „zmiany idą”, jak nowa moderna tworzy piękny klimat miejski. Jest i autentyk – rybacy i ich stare kutry! To ewidentnie perspektywa turysty, dokładnie taka, o jaką zabiega sztab urzędników i kilku inwestorów nieruchomości.

Tramwaje powstały na odcinkach zupełnie niepotrzebnych, ponieważ na tej samej trasie istnieje już linia metra, natomiast peryferia nadal pozostają celowo odcięte od wielkiego świata pięknych zmian. Ale o tym wiedzieć nikt nie musi, by zachwycić się przykrywką zakupioną u światowej sławy architektów. Taki jest cel transformacji.

Turystą stał się też zresztą zamożniejszy mieszkaniec, który, do tej pory nie zainteresowany muzealnym światem, zaczyna lokalne podróże: w niedziele o 13 spacer wokół elegancko współczesnego Mucem – Muzeum Cywilizacji Europy i Basenu Morza Śródziemnego – to jest trendy!

Mucem, kojarzone nierozłącznie z MP2013, powstało z potrzeby kreowania spektakularnych obiektów, które można zainaugurować i powiedzieć: Marsylia jest nie tylko miastem przestępców i dźwięków kałasznikowa. Oto mamy kulturę, bo mamy Mucem! Nieistotne, że Mucem przez kilka miesięcy stało puste (też i w czasie hucznego otwarcia), a również dziś niewielu jest chętnych na zwiedzanie ekspozycji. Nie o ekspozycję przecież chodzi. Wystarczy koncept, rozmach, przecięcie wstęgi, obecność mediów i już jest – betonowa koronka, nazwisko architekta, zjawiskowe światło, szklana pułapka – iluzja zmian.

Spektakularne były również koszta tego budynku: 300 milionów euro (porównując: dwa razy tyle, co wrocławski stadion). Dziś Mucem ma spore problemy z zarządzaniem, nie tylko samym budynkiem, ale i zatrudnionym personelem. Ale cel został osiągnięty: wyposażenie przestrzeni miejskiej w oszałamiający dodatek, wywołanie wrażeń na przybyszu, ale także na poszukującym nowości mieszkańcu z tak zwanych lepszych dzielnic. A i autentycznego rybaka z kutrem będzie można wkomponować w tę spreparowaną pocztówkę. Wszystko da się zrobić.

Wieczorem ten sztucznie stworzony teren wymiera. Tak jak cała otaczająca go dzielnica. Furtki są zamknięte, tramwaj zasypia w zajezdni.

Jest nadal niedziela, idziemy krok dalej. Lunch w galerii handlowej z widokiem na morze. Bo i galerie piękne, świeże, pachnące, a widok na morze mają na wyłączność. Promy pasażerskie wysadzają tu swoich gości – doki połączone są z galerią – aby napełnili torby produktami i wsiedli z powrotem na statek. Niedawno powstała galeria handlowa „Tarasy portowe” całkowicie zaburzyła historyczny aspekt linii brzegowej wokół portu oraz odebrała możliwość stworzenia przestrzeni dla okolicznych mieszkańców, choćby terenu rekreacyjnego. Zresztą – cóż po mieszkańcach i ich potrzebach – to przecież stąd trzeba ich usunąć. Tacy są zwyczajni, ani przedsiębiorcy ani hipsterzy, nie zawsze w eleganckich garniturach. Częst migranci. Nie pasują do wizerunku jaki się miastu preparuje na zewnątrz. A przecież tę śródziemnomorską metropolię tworzą od wieków w jednej trzeciej (!) imigranci!

„Tarasy portowe” to udany zamiar transformacji, skierowanej na zysk, a wycelowanej wbrew mieszkańcom, wbrew tym, którzy stworzyli wielonarodowy tygiel kulturowy na przestrzeni wieków. Wielu z nich oczywiście nieświadomie przybywa tu jak do wielkiej świątyni luksusu.

Osiągnięto cel, wspierający interesy niewielkiej grupy, która miasto sprzedaje i handluje nim jak własnym towarem pod hasłem liberalnej i wolnej gospodarki, pod hasłem rozwoju i potrzeby zmian. A naturalnie powstałe miejsca codzienności, przez lata oswajane dzielnice, wytarte szlaki, tradycyjne odnośniki – one przestają istnieć.

Rzeczywiście obraz Marsylii, która stosuje cudowne rozwiązania i pięknieje w oczach, może pokazać się temu, kto widzi tylko skorupkę jajka, kto poleruje je do bolesnego lśnienia. Rysy i pęknięcia nie mają prawa się ukazać, nie mówiąc już o tym, co by się stało, gdyby tak jajko rozbić i sprawdzić, czy żółtko nie jest przypadkiem czarne? To nie tylko ryzykowne, ale i obnażające bolesne tendencje ogólnoeuropejskie.

Duże miasta mają być dla bogatszej klasy średniej, oczyszczone z niefotogenicznych robotników, bezrobotnych lub – co gorsza – migrantów różnej maści. Centrum ma być magnesem dla inwestycji, a nie miejscem dla uboższej populacji.

Jest to nowy sposób konstruowania przestrzeni i przede wszystkim narzucania pewnej filozofii, stylu bycia, funkcjonowania na co dzień oraz jakości międzyludzkich relacji. Zależność mieszkaniec – miasto jest definiowana przez polityka, urzędnika czy biznesmena.

Żywa tkanka miejsca, stworzona przez wielokulturową mieszankę w ciągu 2600 lat, dziś przestaje oddychać, bo dusi się pod śliską szybą nałożonej na nią gabloty. A organizacja Europejskiej Stolicy Kultury zawisła w górze jak błyszcząca i uroczyście ukwiecona gilotyna.

Nasze ulice wypełniają się smutkiem

Specyfiką Marsylii i ewenementem na tle innych francuskich miast, jest jej wielokulturowe społeczeństwo, którego spora część zamieszkuje (jeszcze wciąż) ścisłe centrum. Biedniejsi mieszkańcy są widoczni, stanowią serce miasta, a tętniący życiem egzotyczny targ to miejsce nie tylko codziennych zakupów, ale i spotkania z sąsiadem czy pogawędki przy kawie.

Aby zrealizować plan gentryfikacji ekonomiczno-społecznej, aby obyło się bez protestów i manifestacji na większą skalę, miasto stopniowo i powoli dokonywało i nadal dokonuje eksmisji na obrzeża, czyli tam, gdzie nie dojeżdża ani metro ani rowerowa ścieżka. Warto podkreślić, że gdy w czasie zamieszek we Francji w 2005 płonęły samochody i całe dzielnice, w Marsylii panował zadziwiający spokój. To bardzo znaczący sygnał o wspólnotowym charakterze, który jeszcze wtedy mocno scalał miasto.

Jej zła sława medialnie uzasadniana jest typem społeczności, dużej imigracji lub – w skrajnych środowiskach prawicowych – religią islamu, którego wierni stanowią jedną czwartą mieszkańców.

Ale to głównie narkotykowy biznes, na który ciche przyzwolenie daje elita rządząca, to ten biznes powoduje ofiary, strzelaniny w centrum i kilkanaście spektakularnych morderstw rocznie.

Te kryminalne akcje nie zrodziły się w meczetach czy innych kościołach, ale w blokowiskach odrzuconych i zapomnianych przez system. Wysyłanie kordonów policyjnych do cités jest tylko pseudozaleczaniem problemu, którego eskalacja wciąż trwa. Podobnie jak represje tworzą państwo coraz bardziej policyjne, wszechobecne kamery, regularne kontrole i politycy, którzy bez ogródek mówią o „oczyszczaniu pewnych dzielnic”. Tak naprawdę ten dobrze zorganizowany narkobiznes pozwala na funkcjonowanie całego miasta jak należy: od portu do odległych blokowisk. Merostwo nie jest zainteresowane ewentualną legalizacją marihuany ani innymi sposobami, które dałyby całkowitą kontrolę nad systemem sprzedaży. Merostwo chce mieć święty spokój.

Czasem na trawie, blisko Mucem i morza, migranci – dawni mieszkańcy lub niedobitki, które jeszcze jakimś cudem zachowały swoje lokum w pobliżu – robią sobie piknik, ignorując, że skończyły się czasy wolności. Teraz okoliczne trawniki są pod ścisłą kontrolą wymierzonych w nich kamer.

W kontekście MP2013 miasto zupełnie zapomniało, że już w samym słowie „wielokulturowość” kryje się pojęcie „kultura”. Że kultura jest nieodłącznie związana z całkowitą wolnością: twórczą, myślową, emocjonalną, ale także społeczną. Że kultura to również szacunek do tradycji lokalnych, do autentyczności, a przede wszystkim dla samych ludzi. To właśnie tych społeczności zabrakło, to im nie zaoferowano wolności działania ani realnej współpracy.

W środowiskach blokowisk, na peryferiach, rozkwitł rap – silny, kontestatorski, zaangażowany inteligentnie w życie społeczne, pożywny i mocny jak poezja. Na ulicach nie raz słyszałam młodych, którzy komunikowali się rapem, autentycznym językiem ich ulicy, ich codzienności.

Na imprezach MP2013 niemal w ogóle nie pojawiły się imprezy raperskie ani hiphopowe, mimo wniosków o współfinansowanie takowych. Za to 400 tysięcy euro zaproponowano na organizację koncertu jednej gwiazdy – dj’a Davida Guetta. Koncert miał odbyć się w publicznym parku, a dodatkowo cena biletów nie była niska. Na szczęście, dzięki szybkiej reakcji internautów zorganizowano petycję i impreza w tej formie została anulowana. Pozostaje jednak gorzki smak i świadomość, że cele organizatorów dalekie są od tego, o czym marzą i na co pracują małe społeczności.

Cynizm zatruł nasze serca

Już lata wcześniej szeptano o wielkim evencie, który na zawsze odmieni oblicze tego miejsca. Taksówkarze chodzili na przyspieszone kursy angielskiego, hotele rekrutowały więcej personelu, restauracje szykowały dodatkowe stoliki, a artyści żyli nadzieją, że nareszcie coś pęknie. Stowarzyszenia kulturalne i edukacyjne, których jest tu ponad 800, wyczekiwały otwarcia i dialogu w sprawach, o których urzędnicy nie chcą i nie potrafią zazwyczaj rozmawiać. Na początku stycznia w każdym domu zadzwonił telefon. Dzwoniło miasto, moje miasto do mnie. Zaproszenie na inaugurację, 850 tys mieszkańców. Kultura dla każdego!

Z domów wyszli spragnieni wszystkiego i oporni na wszystko, niedowierzający i entuzjaści, wyczekujący cudu i obserwatorzy. Z powodu nadludzkiego tłoku, spędziłam ten wieczór w arabskim barze przy tradycyjnym kuskusie, oglądając ze znajomymi transmisję na żywo, w telewizorze zamontowanym pod sufitem. Minister kultury Auréli Filippetti, która 500 metrów od naszego baru, tuż przy Starym Porcie, wznosiła toast, podarowała mieszczanom puszkę Pandory : 900 wydarzeń, 10 milionów odwiedzających, sporo dobrych spektakli, świetnych wystaw i instalacji. Ale też kilka małych afer, magicznych sztuczek finansowych, szantaży polityczno – ekonomicznych, związanych z brakiem odpowiedniej koordynacji między organizatorami. Poza tym dużo konfetti i balonów, z których powietrze schodzi samo po zabawie. Pewnie i z tej puszki wyłonił się szef stowarzyszenia MP2013 Marsylia, Jacques Pfister, który jest jednocześnie… dyrektorem Izby Handlowo- Przemysłowej. Trudno mówić tu chyba o przypadkowej ironii.

Mimo tak ścisłych związków z biznesem, już w styczniu, po oficjalnej inauguracji, właściciele hoteli wystosowali pismo, aby w trybie natychmiastowym „polepszyć strategię komunikacyjną”. Dopiero wtedy uwolniono dodatkowy milion euro na komunikację, który w zasadzie nie był przewidziany w budżecie. Wydarzenie o randze czy aspiracjach międzynarodowych, komunikacyjnie nie było w stanie przekroczyć granic swojego regionu.

Nicolas Burlaud, w swoim radykalnym filmie dokumentalnym, przedstawia wprowadzenie MP2013 jako metaforę trojańskiego konia kapitalizmu, gdzie pod przykrywką kultury realizuje się zupełnie inne cele. Podobnie jak mieszkańcy Troi, Marsylczycy nieświadomie stroją miasto na festyn i otwierają bramy z nadzieją na przednią zabawę. Do miasta wchodzą stada zwierząt: trzy tysiące owiec, kóz i koni. Jeden z większych spektakli MP2013: Transhumancja. W rzeczywistości jest to zanikająca już forma pasterstwa, która odbywa się jeszcze w pobliskich górach Cevennes i w Alpach. Tymczasem zwierzęta wprowadzono do miejskiej dżungli, przy wiwatach zachwyconych tłumów z aparatami. Odzyskiwanie wymierającej prowansalskiej tożsamości sprowadzone do ulicznego show. Wizja apokaliptyczna wręcz, u niektórych wzbudziła zachwyt, u innych przerażenie.

Tytuł tego dokumentu, który właśnie wszedł na ekrany kin «La fête est fini» można przetłumaczyć na «Święto się skończyło». Ale aby nie pozostawać w sferze eufemizmów, może lepiej zabrzmi: «I po imprezie»? Wymowny, stawiający niepokojące pytanie: I co nam, mieszkańcom, pozostało oprócz wspomnień i kilku weselnych butelek? Dla kogo i po co była ta impreza?

Następna miejska rozrywka, Mistrzostwa Piłki Nożnej – już za chwilę, w 2016 roku. Stadion już czeka. A Europejska Stolica Kultury przeniesie się wtedy do Wrocławia. Miasta Spotkań, wielu kultur i tolerancji?

Śródtytuły pochodzą z tekstów piosenek Keny Arkana, raperki i aktywistki z Marsylii.

Marta Talacha / mediumpubliczne.pl

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*