Prosektorium partycypacji

Kiedy wiosną ubiegłego roku prezydent Dutkiewicz dał zielone światło dla obywatelskiego projektu pierwszego dużego oddolnego centrum społeczno-kulturalnego we Wrocławiu, wiele osób po raz kolejny uwierzyło, że we Wrocławiu coś może drgnąć. Dziś, po niemal półtora roku dobijania się do urzędników i desperackich prób uczestnictwa w aranżowanym przez nich “dialogu”, kolejny raz jasne staje się, że projekt obywatelski wrocławskiego urzędnika po prostu przerasta. Pozostaje pytanie, czy Prezydent Wrocławia w ogóle wie, czym zajmowali się jego ludzie cały ten czas.

Miało być pięknie

Kilka lat temu, pod wpływem przygotowań do Europejskiej Stolicy Kultury, Wrocławski magistrat zapragnął móc chwalić się “partycypacją”. Niekoniecznie doprecyzowując co ma to w praktyce oznaczać, ale odwołując się za to złotouście do najszczytniejszych idei demokratycznych. Co więcej, swą czwartą kadencję prezydent Dutkiewicz wywalczył właśnie dzięki odwołaniom do partycypacji i zapewnieniom o tym, że tym razem będzie bliżej mieszkańców. Nasuwa się pytanie: czy magistrat, którym kieruje, też miał się do mieszkańców zbliżyć? Jeśli tak, to dziś już dobrze wiemy, że niewiele z tego w praktyce wynikło, może prócz wymiany pr-owej ekipy magistratu na młodszą, ze świeższym asortymentem bajek o demokracji. Co gorsza, w obliczu coraz wyraźniej rysującej się obecnie katastrofy Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu – o której cokolwiek więcej wiedzą jedynie gminni statystycy pieczołowicie poszukujący dowodów sukcesu – deficyt uczestnictwa mieszkańców staje się coraz bardziej dotkliwy. Święto partycypacji, jakim miało być ESK, okazuje się projektem urzędników i związanych z wrocławskim magistratem kuratorów.

Spośród tego mglistego zamętu nagle – jak to zwykle bywa w przypadku zrywów obywatelskich – jeszcze u zarania roku 2015, wyrosła inicjatywa Wyspa Słodowa 7 (WS7). Głównym motywem działań mieszkańców skupionych wokół WS7 było niedopuszczenie do prywatyzacji jedynej kamienicy na Wyspie Słodowej 7 oraz stworzenie tam pierwszego dużego, autentycznego i oddolnego centrum kulturalno-społecznego niedotowanego z kasy miejskiej, bo funkcjonującego w oparciu o zasady ekonomii społecznej. Projekt WS7 zdobył poparcie kilku tysięcy mieszkańców oraz kilkudziesięciu wybitnych urbanistów, artystów, architektów i innych mężów oraz żon stanu. W krótkim czasie inicjatywa WS7 przekształciła się w szeroki ruch łączący różne kręgi aktywistów, działaczek, naukowców, dziennikarzy i innych, którzy łącząc siły wypracowali autorską formułę zagospodarowania Kamienicy WS7. Plan objął nie tylko warstwę kulturalno-społeczną, ale także precyzyjne opracowanie architektoniczne, a także model funkcjonalno-administracyjny,  biznesowy, czy koncepcję wizualno-komunikacyjną.

Ktoś kierujący się resentymentem mógłby powiedzieć, że w Berlinie, czy nawet Słupsku, na taką inicjatywę chuchanoby i dmuchano. Na pewno nie dlatego, że jest idealna, ale choćby czysto instrumentalnie – by móc się nią po prostu pochwalić, pochwalić się partycypacją. Ale nie we Wrocławiu. We Wrocławiu sztab urzędników zareagował przede wszystkim przekąsem zmieszanym z obawą. A gdy sprawy mimo wszystko nabrały tempa, ze strachu przed faktycznym uruchomieniem partycypacyjnych procesów, postanowił całość podważyć, storpedować i zniechęcić wszystkich zaangażowanych przy użyciu znanych urzędniczych sztuczek: wydłużania procedur administracyjnych w nieskończoność, niewyjaśnionych po dziś dzień nagłych zwrotów akcji oraz piętrzenia biurokratycznych barier nie do przeskoczenia. A dlaczego przyjęto perspektywę negatywną? Sprawę wyjaśnił Bartłomiej Świerczewski…

Partycypacyjna farsa

Otóż reprezentujący magistrat Bartłomiej Świerczewski jednoznacznie i jasno stwierdził, że magistrat nie ma dziś z kim współpracować, a “model partycypacji dla Wro musi zostać wymyślony od zera”. Tupet kryjący się za tą wypowiedzią jest zresztą niewielki w porównaniu z samym aktem powołania przez wrocławski magistrat Biura Partycypacji Społecznej, jednostki gminnej niepodpartej jakimkolwiek sensownym doświadczeniem w działaniach partycypacyjnych, ani nawet jakąkolwiek sensowną wizją funkcjonowania. Wszystko finansowane oczywiście ze środków publicznych. Zarazem jego inicjatorom towarzyszył najwyraźniej ten sam prl-owski sposób myślenia, który charakteryzuje większość współpracowników prezydenta Dutkiewicza: mieszkańcy są zbyt głupi, by stworzyć cokolwiek samodzielnie, dlatego urzędnik musi to zrobić za nich.

Dość powiedzieć, że przez ostatni rok magistrat zorganizował cykl konsultacji i warsztatów wokół Kamienicy WS7 – znów przypomnijmy: za publiczne pieniądze – z których nie wynikło dosłownie nic poza tym, co różne grupy mieszkańców wypracowały już wcześniej, samodzielnie i spontanicznie się spotykając oraz pracując nad projektami po nocach. Dzięki jednak inicjatywie magistratu uniknąć miano standardowej procedury konkursowej i zrealizować projekt WS7 w sposób właśnie partycypatywny. Od początku działania urzędników cechował jednak brak transparentności, arbitralne decyzje i ogólne wrażenie, że ludzie do zadań tych przypisani nie potrafią wyjść poza urzędniczy kanon przygotowania “przetargu na”. Czas płynął, miesiącami. Konsultacje trwały. Organizowano spotkanie za spotkaniem, a im więcej ich było, tym mniej z nich wynikało. Obywatelski zespół pracujący nad projektem WS7 stawiał się na każde zawołanie i dokładał wszelkich starań, by “dialog” posuwał się do przodu. Między innymi mieszkańcy skupieni wokół WS7 zgłosili łącznie 91 poprawek do architektonicznego planu renowacji Kamienicy WS7. Magistrat bez słowa komentarza odrzucił większość z nich. Laboratorium Partycypacji – jak to przewrotnie magistrat określił cały proces – działało pełną parą, zgodnie z własnym, autorskim neo-prl-owskim rozumieniem partycypacji: wyjaśnić mieszkańcowi, jak ma partycypować, by urzędnik był zadowolony.

W tym samym czasie cztery grupy mieszkańców, które na samym początku zaproponowały najciekawsze dla Wyspy Słodowej 7 rozwiązania, porozumiały się i podpisały deklarację na rzecz wspólnych działań, co zresztą było intencją i oczekiwaniem prezydenta Dutkiewicza. Nowo powstały zespół zawiązał Stowarzyszenie Wyspa Słodowa 7 i od początku roku 2016 rozpoczął opracowywanie modelu klastra ekonomii społecznej, który miałby stanowić biznesowy fundament dla działalności kulturalno-społecznej w Kamienicy WS7. Ponieważ rozmowy z przedstawicielami magistratu całym miesiącami ciągnęły się w opieszałym tempie, był czas, by w sposób autentycznie partycypatywny i oddolny stworzyć i dopracować warunki udziału w klastrze oraz starannie dobrać podmioty, które w jego skład miałyby wejść.

Niestety, z dnia na dzień, po niemal półtora roku owijania w bawełnę, magistrat wycofał się z procedury partycypacynej i jednostronnie zerwał “dialog”. Zwieńczeniem tego etapu działalności Laboratorium było ostateczne ucięcie wszystkiego, unieważnienie efektów prac i decyzja o organizacji konkursu na operatora Kamienicy WS7. Dla każdego zaangażowanego mieszkańca było to między kilkadziesiąt a kilkaset godzin poświęconego czasu, za który nikt nie zapłacił. Dla urzędników było to jeszcze więcej godzin poświęconego czasu, za który zapłacili im właśnie mieszkańcy. Nasuwa się pytanie – dlaczego konkursu nie ogłoszono od razu, np. rok wcześniej? Bo urzędnik potrzebował czasu do namysłu. Przecież nie można wszystkiego tak na gwałt. Zresztą już wyjaśnialiśmy: wina leży po stronie mieszkańców. Nie stanęli na wysokości zadania. Kolejny raz nie sprostali standardom wyznaczonym przez światłość biurokracji.

Konkurs na operatora Kamienicy WS7

Sam konkurs to już kuriozum nad kuriozami i zapewne godne ukoronowanie niemal rocznej działalności Prosektorium Partycypacji. Przede wszystkim – wbrew początkowym zapewnieniom prezydenta Dutkiewicza – start w konkursie na operatora Kamienicy sprowadził się przede wszystkim do przedstawienia konkretnej oferty biznesowej, czyli de facto grubości portfela. Wymogi dotyczące działalności kulturalno-społecznej stały się raczej utrudnieniem, niż źródłem przewag dla inicjatyw oddolnych. Jednak mieszkańcy skupieni wokół WS7 mimo presji, ale i właśnie przez presję sytuacji, postanowili w konkursie wystartować. Przy bliższym przyjrzeniu się warunkom konkursu na jaw wyszło, dlaczego nie jest to standardowy przetarg. Bynajmniej nie dlatego, że preferuje podmioty społeczne. Ale dlatego, że jest katastrofalnie niedopracowany, a w samym jego ogłoszeniu zabrakło większości informacji koniecznych dla sporządzenia jakiegokolwiek sensownego biznesplanu. Nie zostały w nim określone ani warunki prawno-administracyjne udostępnienia budynku, ani stan techniczny, w jakim zostanie oddany, ani szczegóły dotyczące powierzchni pomieszczeń, którą zostaną udostępnione, nie wspominając już nawet stawki, jakie trzeba będzie płacić za metr użytkowy powierzchni, czy czas, na jaki podpisana będzie umowa. W tych okolicznościach jakakolwiek kalkulacja ryzyk, amortyzacji czy rentowności inwestycji stała się czystą fantazją. I taki też fantasmagoryczny i oderwany od realiów był sam konkurs przygotowany przez wrocławskich urzędników. Mieszkańcy mieli zgadnąć, jaki biznesplan byłby najlepszy, nie znając większości założeń. Ale może o to właśnie chodziło w ich rozumieniu partycypatywnego charakteru konkursu?

Jeszcze śmieszniej zrobiło się podczas przesłuchań oferentów, w tym Stowarzyszenia WS7 założonego przez mieszkańców. Okazało się, że w komisji konkursowej zasiadła ostatecznie osoba, w przypadku której istniał ewidentny konflikt interesów (co było zresztą wcześniej sygnalizowane magistratowi). Co więcej, w przesłuchaniach przez komisję gro pytań zadawała inna osoba, która nie była nawet członkiem Komisji. Szereg pytań było zupełnie nie na temat, a oczekiwania komisji nie korespondowały z treścią ogłoszenia konkursowego. Jakże komiczne było to, że Komisja bardzo poważnie podeszła do oceny tego, co miało być owym wywróżonym biznesplanem. Na jego twórców czyhało zresztą tysiąc nieznanych obostrzeń, które urzędnicy trzymali jak asy pochowane w rękawach, by zdyskredytować każde rozwiązanie, które tychże niewiadomych by nie odgadło. Szczytem absurdu było oczekiwanie, że Stowarzyszenie WS7 przedstawi promesy finansowe i wyciągi z kont bankowych na poparcie zadeklarowanych kwot inwestycji. Samo to oczekiwanie jest dowodem głębokiego niezrozumienia okoliczności samego konkursu – nie dość, że samo ogłoszenie konkursowe nie formułowało oczekiwania tego typu gwarancji, to nawet wykazanie jakichś kwot na jakichś kontach nie dawałoby gminie jakichkolwiek gwarancji czegokolwiek, co wiedzieć powinna być każda osoba posiadająca elementarne doświadczenie w przetargach. Czy nikt z Komisji tego nie zauważył? Ale może znowu chodziło o to, że to był konkurs “partycypatywny”.

Co ciekawe, do konkursu dopuszczono także ofertę, która w jawny sposób gwałciła jego warunki brzegowe, proponując rozwiązanie sprzeczne z Miejscowym Planem Zagospodarowania Przestrzennego. Nie mówiąc już o tym, że nie była w pełni spójna z wstępnymi wynikami konsultacji miejskich, które odbyły się rok wcześniej i ponoć wyznaczyły obowiązujące ograniczenia dla wszelkich dalszych planów zagospodarowania WS7. Nikt tego wszystkiego nie weryfikował, nikt nie sprawdzał szczegółów wyliczeń kosztów remontu, można więc śmiało było wpisywać kwoty z kapelusza. Przykładów stosowania podwójnych standardów było zresztą więcej. Można byłoby teraz miesiącami dochodzić, kto i dlaczego przyznał za co tyle to a tyle punktów. Jednak koniec końców po prostu żadna z propozycji nie znalazła uznania w oczach Komisji. Nadmieniono jeszcze, że magistrat jest zawiedziony takim obrotem sprawy. Mieszkańcy znów zawiedli urzędników.

Przyszłość WS7

Stowarzyszenie WS7 jest cały czas zwarte i gotowe do działań, “dialogu”, “partycypacji”, czy jakkolwiek urzędnicy zdecydują się to nazwać. Pewnym nieśmiałym oczekiwaniem mieszkańców byłoby zapewne, aby z tych wszystkich rozmów w końcu zaczęło coś wynikać. Nikt nie kwestionuje jednak zarazem fundamentalnej wagi biurokratycznego procesu, któremu z takim oddaniem poświęcają się ludzie prezydenta Dutkiewicza. Niestety, zanosi się jednak na to, że to właśnie urzędnicy znów uratować będą musieli projekt WS7, podobnie jak ratowali już nie jeden wrocławski projekt. Jak zresztą już znacznie wcześniej zauważył jeden z obecnych szefów gminnej propagandy, Szymon Sikorski, kolejny raz projekt mieszkańców okazał się po prostu słaby. Kolejny raz mieszkańcy dostali szansę popisać się i zdać egzamin przed urzędnikami, i kolejny raz oblali. Być może rzeczywiście wszyscy powinni byli rok wcześniej złożyć wypowiedzenia z pracy i bardziej się przyłożyć, najlepiej całkowicie poświęcić się pracy na rzecz Kamienicy WS7, a nie przygotowywać się do egzaminu przed urzędnikami po nocach, po pracy. Co ciekawe, zastanawiające, że na żadnym etapie tego półtorarocznego “dialogu” żaden urzędnik nie zaproponował wsparcia przy opracowaniu jakiegokolwiek elementu modelu. Wszyscy za to ze szczerym zapałem szukali dziury w całym, a i z wielką uczonością, i pobłażaniem komentowali niedociągnięcia. Najwyraźniej “partycypacja” po urzędniczemu nie zakłada współpracy, ale dyskredytację mieszkańców, a następnie przechwycenie projektu i zrobienie w jedyny słuszny sposób. Przypomnijmy raz jeszcze: oczywiście wszystko za pieniądze mieszkańców.

Jak się wydaje, wszystko to nie było przypadkiem. Półtora roku “dialogu” było? Było. Konkurs był? Był. Można było wypaść lepiej? Pewnie i można było. Wszelką więc teraz krytykę uznać należy za skamlanie przegranych. Pytanie, czy tak też widzi to prezydent Dutkiewicz? Pytanie także, czy do odsieczy spuści swojego najlepszego człowieka, który między innymi dał radę zdobyć dyplom Central Connecticut State University New Britain nie znając angielskiego, a także tak ukryć obchody Europejskiej Stolicy Kultury we Wrocławiu, by niemal nikt w Europie się o tym nie dowiedział. Czy Krzysztof Maj uratuje WS7? Może będzie to jednak bardziej standardowe rozwiązanie: projekt przejmie Wrocławskie Centrum Rozwoju Społecznego lub inne ciało miejskie. Najważniejsze, żeby urzędnicy kolejny raz przywołali w końcu mieszkańców do porządku. Prosekcja zakończona – czas na pogrzeb.

Roland Zarzycki / wyspa7.tumblr.com

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis!

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*